wnpTrójwymiarowy symulator produkcji w nafaszerowanej robotami fabryce z kreatywnymi pracownikami to nie utopia, lecz amerykańska i europejska odpowiedź na azjatycką konkurencję taniej siły roboczej.


 
Luty 2011 r. Kolacja Baracka Obamy z przedsiębiorcami z Doliny Krzemowej. Steve Jobs tłumaczy prezydentowi, dlaczego iPhonów nie opłaca się produkować w Stanach Zjednoczonych. Dwa lata później na sklepowe półki trafia komputer PowerMac z etykietą "Made in USA"...
 
Rynkowy debiut tego modelu zasygnalizował ważne w światowej gospodarce II dekady XXI w. zjawisko, określane jako reshoring lub reindustrializacja. Oto po wieloletnim eksodusie do tzw. krajów niskokosztowych niektóre miejsca pracy w przemyśle zaczynają wracać do Ameryki.

General Electric znów wytwarza pralki i sprzęt medyczny na ojczystej ziemi. Zdziwienie wzbudza też ponowny rozkwit branży tekstylnej nad Potomakiem, choć wydawało się, że ostatecznie zdominowali ją Azjaci...

Komisja Europejska pozazdrościła Wujowi Samowi i pod koniec 2012 r. przyjęła strategię reindustrializacji UE. Cel: przyrost udziału przemysłu w PKB Unii z obecnych ok. 16 proc. do 20 proc. w 2020 r. Plan ambitny. Realny?

Proces reindustrializacji UE (i Polski) będzie trudniejszy. Amerykanie mają wiele ułatwień i zachęt równoważących wysoki poziom opodatkowania, o których firmy ze Starego Kontynentu mogą (jeszcze?) tylko pomarzyć. Chodzi m.in. o tanią energię, atrakcyjne czynsze, niskie ceny ziemi. Ale... Aby także coraz skuteczniej konkurować z Dalekim Wschodem, musimy tylko i aż dostosować produkcję do wyższych płac.

Prof. Wendy Tate z Departamentu Marketingu i Zarządzania Łańcuchem Dostaw na Uniwersytecie Tennessee uważa, że kluczem do sukcesu jest - choćby częściowe - zinformatyzowanie i zautomatyzowanie miejsc pracy, które opuszczają Brazylię, Bangladesz czy Chiny. Twierdzi, że dzięki innowacyjnym narzędziom i umiejętnościom 200 Niemców, Francuzów czy Polaków zrobi tyle samo, co 2 tys. niskowykwalifikowanych robotników z krajów rozwijających się.

Cyfrowa produkcja

Spółki, którym zależy na wykorzystaniu potencjału wytwórczego, wprowadzają systemy klasy ERP (Enterprise Resource Planning), wspierające wszystkie procesy biznesowe producenta. A przedsiębiorstwa, które takie inwestycje mają za sobą, często wybierają bardziej zaawansowane rozwiązania IT.
 
Głośno na przykład o technologii oferowanej przez Siemens Industry Software pod nazwą "fabryka cyfrowa". Kryje się za nią założenie, że przy projektowaniu produktów nie warto opierać się na przekazie słownym i dwuwymiarowych rysunkach technicznych. Skoro człowiek myśli przes-trzennie, lepiej wykorzystać trójwymiarowy obraz produktu (tzw. model wielowymiarowy). W czasie pracy z takim modelem możemy szybciej wnioskować i lepiej skomunikować zespoły inżynierów pracujących nad produktem.

Mając do dyspozycji ów cyfrowy model, jesteśmy w stanie wykonać również wiele symulacji i analiz - na przykład jak produkt reaguje na drgania albo na temperaturę, co określi nam, jaka może być jego praktyczna trwałość. Model produktu wraz z modelem fabryki możemy też wykorzystać do symulacji sposobów wytwarzania produktu.

To, co możemy zrobić w rzeczywistości, da się obejrzeć, sprawdzić i "prawie" dotknąć na monitorze komputera lub tabletu - uświadamia Mariusz Zabielski, prezes Siemens Industry Software. - Przypomina to trochę grę komputerową. Tyle że zamiast pola walki, toru wyścigowego czy miasta, które mamy rozbudować, widzimy na ekranie nasz dokładnie odwzorowany zakład produkcyjny, maszyny, ludzi, a także wytwarzane przez nich produkty. Tymi zasobami manipulujemy za pomocą klawiatury, myszki czy ekranu dotykowego.

Chodzi o symulacje pozwalające wprowadzać na rynek produkty bez budowy wielu kosztownych prototypów. Ile zyskujemy, sięgając po takie udogodnienia, pokazuje historia tureckiego producenta autobusów, który pół roku na specjalnym torze testował nowy model pojazdu. Gdy skorzystał z modelu cyfrowego produktu i możliwości symulacji, skrócił ten proces do kilku dni. Wystarczyło wprowadzić do komputera parametry autobusu oraz dane o różnych nawierzchniach, czyli tzw. profil drogi. Te drobiazgowe informacje, przetworzone z pomocą algorytmów, pokazały mocne i słabe strony badanego produktu (tu: środka transportu).
Zgodność modelu cyfrowego z rzeczywistością może wynosić obecnie ok. 90 proc. To oznacza, że na - powiedzmy statystycznie - tysiąc elementów autobusu setka może nie spełniać naszych oczekiwań. Ale i tak inżynierowie i konstruktorzy z łatwością określą, czy nie ma wśród nich elementów krytycznych, decydujących o bezpieczeństwie kierowców i pasażerów - mówi prezes Zabielski.
Stworzyć w komputerze prototyp auta, telewizora czy krzesła to jednak za mało. Trzeba się jeszcze upewnić, czy jesteś-my w stanie daną rzecz wyprodukować i z sukcesem wprowadzić do sprzedaży. To zaś wymaga całościowego spojrzenia na przedsiębiorstwo i jego zasoby - urządzenia, linie montażowe i obróbcze, elementy logistyki, nie wyłączając ludzi.
Również na tym polu fabryka cyfrowa zdaje egzamin - zapewnia prezes Siemensa i uściśla: - Technologia ta daje też spójny obraz wszystkich działań w fabryce, magazynie, transporcie. Dzięki temu można podnieść wydajność pracowników, a obciążenie maszyn ograniczyć nawet o 40-50 proc.

Więcej za mniej

Ogromną przewagę nad konkurencją zapewniają "inteligentne" systemy, które automatycznie reagują na każde zdarzenie, mające wpływ na aktualność harmonogramu produkcji oraz bezpośrednio i samodzielnie sterują pracą i przydziałem zasobów (pracowników, maszyn i materiałów) na hali produkcyjnej.

Takie jak IPOSystem firmy UIBS Teamwork, który na bieżąco przydziela zadania pracownikom na halach fabrycznych. Korzysta z niego m.in. Andrychowska Fabryka Maszyn (AFM) w Andrychowie, wytwórca obrabiarek konfigurowanych pod potrzeby klienta. Nowy system poz-wolił spółce rozwiązać m.in. problemy z komunikacją między działami - konstrukcyjnym, technologicznym, planowania, zaopatrzenia i produkcyjnym.

Jeszcze przed dwoma laty kierownicy produkcji i mistrzowie narzekali, że nie mają precyzyjnych informacji o zaawansowaniu robót, przerwach w operacjach, wykorzystaniu mocy wytwórczych i wydajności podwładnych. Przekładało się to na niedotrzymywanie terminów realizacji zamówień. Po wprowadzeniu IPOSystem opóźnienia się skończyły, a po roku firma zmniejszyła koszty produkcji o 17 proc.

Standardowo gwarantujemy w umowach zwrot inwestycji na poziomie 10 proc. rocznych kosztów zatrudnienia na produkcji. Ale zwykle nasi klienci odnoszą wyższe korzyści finansowe, a także te związane z wydajnością, organizacją i komfortem pracy - podkreśla Krzysztof Fiegler, dyrektor działu obsługi klienta i marketingu firmy UIBS.


Jak działa IPOSystem? Jego główna rola polega na pełnej kontroli wydajności ludzi i procesów oraz unikaniu przerw w pracy poprzez optymalne zazębianie operacji i sterowanie zasobami zgodnie z zasadami teorii ograniczeń (maksymalizowanie wydajności w tzw. wąskich gardłach).
Użytkownik definiuje w systemie procesy produkcyjne i okołoprodukcyjne, dostępne zasoby, potrzebne materiały i surowce oraz terminy i priorytety. A nasze, oparte na skomplikowanych algorytmach rozwiązanie, decyduje, kto, kiedy i na jakiej maszynie wykona konkretną pracą. Jeśli dany fachowiec upora się z zadaniem szybciej, IPOSystem automatycznie wskaże mu kolejną, optymalną na ten moment operację - tłumaczy Fiegler.

I po robocie?

Wdrożenia IT wiążą się z wydatkami rzędu dziesiątek - jeśli nie setek - tysięcy złotych (zależnie od złożoności systemu). A inwestycje w roboty przemysłowe i urządzenia sterowane cyfrowo pochłaniają niekiedy kwoty siedmio- i ośmiocyfrowe. Dlaczego tak drogo?

Każda instalacja ma charakter prototypu. Nawet jeśli klient kupuje gotowe rozwiązanie, trzeba je dostosować do jego indywidualnych potrzeb i specyfiki działalności. Zapewnia to szybszy wzrost z inwestycji i jednocześnie kosztuje - wyjaśnia Stefan Życzkowski, prezes krakowskiej spółki Astor, specjalizującej się w automatyce przemysłowej i robotyce.

Ceny robotów i tak zmalały - w ostatnich 15 latach o połowę. Za tańsze modele zapłacimy mniej więcej tyle, co za dobrej klasy auto. A to przecież inteligentna maszyna, a nie reprezentacyjny samochód szefa, zwiększająca wydajność produkcji i przynosząca przedsiębiorstwu wyższe zyski. Co ważne: taka inwestycja zwraca się (średnio) po 18-24 miesiącach - w zależności od branży, zastosowania urządzenia i stopnia jego wykorzystania.

Najwidoczniej polski biznes jeszcze o tym nie wie. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że w rodzimych przedsiębiorstwach - według GUS - działa niespełna 6,6 tys. robotów? Odstajemy nie tylko od potęg w tej dziedzinie - Japonii, Korei Południowej czy Niemiec. W Czechach i na Słowacji liczba takich maszyn przypadająca na 10 tys. pracowników przemysłu jest niemal czterokrotnie wyższa niż u nas.

Pracodawców odstraszają ceny. Pracownicy zaś obawiają się o zatrudnienie. Czy słusznie? W świetle raportu Międzynarodowej Federacji Robotyki (IFR) z 2013 r. takie lęki nie mają uzasadnienia. Roboty przemysłowe stworzyły na świecie prawie 10 mln miejsc pracy, a do 2020 r. powstanie dzięki nim 2-3,5 mln kolejnych stanowisk. Największe perspektywy kadrowe otworzyły się przed specjalistami z branż spożywczej, elektronicznej i fotoogniw.
Nasz klient - producent - w ciągu 2 lat wdrożył 7 robotów, poprawił wydajność zakładu i jakość produkcji. Dzięki temu równolegle mógł zatrudnić 300 osób. Inne przedsiębiorstwo z tej branży wybrało tylko cięcie kosztów - zwolniło dokładnie tylu ludzi, a potem upadło, chociaż nie zdecydowało się nigdy na jakąkolwiek inwestycję z dziedziny automatyzacji produkcji - opowiada Stefan Życzkowski.
Sergiusz Prokurat, polski ekonomista, autor książki "Work 2.0: nowhere to hide", nie ma wątpliwości: w naszym życiu i pracy będzie coraz więcej sztucznej inteligencji. Ale roboty i komputery jednak nieprędko nas zastąpią. Zupełnie zaś nie grozi to ludziom kreatywnym, elastycznym, mobilnym i nastawionym na ciągłe uczenie się i zmianę kwalifikacji zawodowych. Jak podkreśla, praca przyszłości - tytułowa praca 2.0 - będzie wymagała umiejętności kompleksowego myślenia. Tego maszyny nie potrafią.

Wdrożenie systemów IT powinna rozważyć każda firma, która szanuje prawo. Zgodnie z wymaganiami UE, a także polskimi regulacjami wszystkie operacje produkcyjne muszą być bowiem rejestrowane z dokładnością co do numeru seryjnego. Zebranie tak ogromnej liczby danych jest możliwe dzięki informatyzacji firmy i fabryki.

Przykładem rozwiązania pozwalającego spełnić wyśrubowane standardy prawne i technologiczne jest SAP Manufacturing Execution System (SAP MES), który udostępnia rzetelne informacje o aktualnie realizowanych lub już zrealizowanych zleceniach produkcyjnych, wydajności poszczególnych urządzeń i jakości pracy.

Jak nie ekscytować się tym, że dzięki technologiom jesteśmy znacznie bardziej produktywni? Sergiusz Prokurat podaje przykład księgowych, których efektywność za sprawą aplikacji informatycznych skoczyła w takim samym stopniu, co budowlańców, gdy zamiast łopaty zaczęli używać koparki...

Wraz z nasyceniem technologiami i cyfryzacją produkcji konkurencyjność amerykańskiego i europejskiego przemysłu będzie rosła, przez co możemy spać nieco spokojniej.

Chińczyk, Wietnamczyk lub Hindus nadal będą stanowili konkurencyjny kontekst - przynajmniej jeśli chodzi o koszty pracy. Jednak biznes w USA i UE zrozumiał, że zwłaszcza zaawansowanej technologicznie produkcji lepiej nie powierzać wprawdzie tańszej, lecz z reguły znacznie gorzej wykwalifikowanej sile roboczej na przykład w rozwijających się krajach Azji.
 
Źródło: www.wnp.pl

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:


Back to top