Czasami mniej znaczy więcej…

IT INTEGRONie tak dawno rozmawialiśmy ze znajomymi, którzy na co dzień mieszkają w Anglii na temat nauczania języka ojczystego. W ich przypadku pojęcie języka ojczystego jest dosyć skomplikowane, bo są małżeństwem polsko-holenderskim a dzieci uczęszczają do szkoły angielskiej. Dla uproszczenia przyjmijmy, że rozmawialiśmy o nauczaniu języka angielskiego w Anglii i języka polskiego w Polsce na poziomie gimnazjum. Skupiliśmy się na czytaniu i omawianiu lektur. Okazało się, że w Anglii na pewnym etapie nauczania dziecko przerabia jedną lekturę przez pół roku (nie wiem czy tak jest skonstruowany cały system nauczania czy tylko w wybranych szkołach). W Polsce w tym czasie omawiane jest kilka lektur. Różnica w podejściu do zagadnienia lektur jest dość radykalna.


ytanie z czego wynika? Czy młodzież polska i angielska jest aż tak inna? Podejrzewam, że nie. Zarówno nasi nastolatkowie jak i wyspiarze mają prawdopodobne takie samo podejście do czytania lektur, czyli mówiąc wprost „po co czytać lektury”. I tu jest chyba główna różnica. O ile nasi gimnazjaliści lektur po prostu nie czytają i chodzą na lekcje, to Anglicy mają trudniej, bo jedna lektura przerabiana przez pół roku daje nauczycielowi znacznie szerszy wachlarz możliwości przymuszenia i wyegzekwowania czytania kolejnych rozdziałów. Reasumując, ostateczny efekt jest taki, że nasz system nauczania wymusza teoretycznie szerszy zakres literatury, ale w praktyce z powodu nieczytania lektur uczniowie z lekcji wynoszą bardzo mało i per saldo potrafią mniej. Z kolei dzieciaki, które muszą czytać i omawiać jedną lekturę ale za to przez pół roku i z pełną konsekwencją prawdopodobnie są wstanie „przepracować” kolejne książki samodzielnie, bo nabyły wymagane do tego umiejętności.

Co wspólnego ma powyższa historyjka do projektów MRP* ? Otóż uważam, że planując zakres wdrożenia, lepiej przyjąć węższy zakres i go konsekwentnie zrealizować niż ambitnie planować wdrożenie wszystkiego co jest potrzebne, „co nam się może przydać” oraz „być może nam się przyda” i w praktyce wszystko zrobić kiepsko. Kiedy omawiamy z klientami zakres wdrożenia w większości przypadków na początku proponuję dwa etapy. Etap pierwszy powinien obejmować te obszary które są niezbędne do tego żeby firma po prostu przeżyła. Etap drugi (i ewentualnie kolejne) powinien obejmować całą resztę. Jak to wygląda w praktyce. W typowej firmie produkcyjnej musimy na pewno uruchomić księgowość, zapasy, sprzedaż, zakupy, ewidencję produkcji. Czy musimy od razu wdrożyć kadry i płace? Jeśli ten obszar do tej pory jest obsługiwany w zewnętrznym systemie, być może warto jeszcze pół roku albo rok utrzymać ten status? Innym sposobem podziału zakresu funkcjonalnego może być zasada: „jeśli aktualnie tego nie robimy to zajmijmy się tym w drugim etapie”. Przykładowo, jeśli aktualnie w procesie planowania produkcji nie uwzględniamy obciążenia maszyn, to zajmijmy się wdrożeniem marszrut i planowaniem obciążeń później – np. w drugim etapie.

Przyznaję, że nie jest łatwo przekonać klientów do takiego podejścia. Argumentów „za” można by wymienić sporo, jednak najważniejszy to dostępność zespołu wdrożeniowego. O ile dla konsultantów projekty wdrożeniowe to ich codzienna praca, to dla pracowników naszego klienta jest to zadanie dodatkowe. Powiedzmy sobie szczerze, pracownicy wyznaczeni do zespołu wdrożeniowego nie mogą całkowicie zrezygnować z codziennych obowiązków. Zatem ile? Naszym zdaniem, na prace w ramach projektu ERP, członkowie zespołu powinni poświęcać minimum 50% czasu pracy, a w niektórych etapach nawet 100%. Praktyka pokazuje, że jest to bardzo trudne i w większości projektów niemożliwe. Cóż zatem robić? W pierwszym rzędzie uruchomić te obszary, które są niezbędne „do przeżycia” firmy. W kolejnych etapach, konsekwentnie, resztę. :)

Źródło: IT Integro Sp. z o.o.
Autor: Witold Szal

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:


Back to top